"Nie lubię go. Nie przepadam za nią. Nigdy się nie dogadamy. Nie cierpię go! Bardzo ją lubię. Kocham go najmocniej na świecie! O nie nie, z kim jak z kim, ale z nim nie będę rozmawiać." Jak to jest? Jednych kochamy, uwielbiamy z nimi rozmawiać i spędzać czas, a innych tak ciężko jest nam polubić, a czasem choćby tylko(aż) akceptować. Czy rzeczywiście trzeba kochać każdego? Dosłownie - każdego?
Ostatnio prosicie mnie o poruszanie dość ważnych tematów. "Dość ważnych"? Bardzo ważnych! Najpierw o akceptacji tego, jaką jestem kobietą, o pokochaniu siebie i o odwadze do tego, by zaufać drugiemu człowiekowi. Tym razem - o kochaniu drugiego człowieka. Temat jest na tyle ważny i obszerny, że postanowiłam nie zamykać go w jednym wpisie, ale zrobić cykl tematów o miłości do drugiego człowieka: o miłości małżeńskiej i zakochaniu, o miłość przyjacielska/braterska, o trudnej miłości do tych, których ciężko nam pokochać. I od tej najtrudniejszej miłości rozpoczniemy.
Mówiąc o miłości chciałoby się pisać w samych superlatywach, opowiadać piękne historie, używać słów, które aż przyprawiają o szybsze bicie serca i sprawiają, że nic, tylko się rozmarzyć. Oczywiście, taka miłość też jest i będziemy o niej mówić. Dziś jednak troszkę inaczej - jak to jest z tą miłością - wcale nie taką prostą, a czasem wręcz przeciwnie, bardzo trudną i kłopotliwą.
Bo co zrobić wtedy, gdy jest ktoś, kogo po prostu, najzwyczajniej w świecie nie lubimy? A gdzie tu mówić o miłości, która niesie życzliwość, ciepłe spojrzenie? No jak?!
Z reguły jestem bezkonfliktową osobą. Nie lubię się kłócić. Nie lubię trudnych sytuacji, w których któraś ze stron jest pokrzywdzona. Nie oznacza to, że nie miałam styczności z ludźmi, z którymi ciężko mi się żyło, których niełatwo było polubić, po bratersku pokochać, a każda próba rozmowy czy życzliwości niosła za sobą skręt wszystkiego, co miałam w brzuchu. Bywało tak. I myślę, że każdy z nas był postawiony w takiej sytuacji. Ale i nasza reakcja zdaje się być naturalna.
Więc co zrobić? Przecież Pan Bóg tak bardzo chciał, żebyśmy kochali każdego bliźniego. I tak też starajmy się robić. Kochać. Staram się zmienić w sobie myślenie, nie skupiać się na tym, że za kimś nie przepadam, że kogoś nie lubię. Ale myśleć o tym, że kocham. Że kocham człowieka. Że kocham każde ludzkie życie.
Ktoś zaraz zapyta: "Skoro go nie lubię, to jak mam go kochać"!? No tak, przecież kochać znaczy więcej niż lubić. Słowo "kochać" kojarzy nam się z zażyłą relacją, z czymś miłym, pięknym, z ludźmi, którzy chcą spędzać ze sobą czas. I tak jest. Ale w tym miejscu chodzi nam o inny sposób wyrażania miłości. Bo miłość (o którą w tym miejscu prosi nas Pan Bóg) (to tylko i wyłącznie moja teoria) to traktowanie drugiego człowieka z szacunkiem, nawet gdy coś nam się nie spodoba. To cierpliwość w stosunku do jego postępowań. To wyciąganie ręki na znak pokoju.
Możesz kogoś nie lubić, to normalne, nie musimy idealnie dogadywać się z każdym człowiekiem na ziemi. Możesz kogoś nie lubić, ale możesz próbować kochać go jako człowieka, jako ludzkie życie. Kochać go, czyli szanować. Bo nie każdego musisz lubić, ale z każdym należy żyć w zgodzie. Możesz go nie lubić, ale nie musisz mówić o nim złych rzeczy, szczególnie w towarzystwie innych osób - to też jest miłość: nie obmawianie, nie oczernianie (co przychodzi nam dziwnie łatwo). Możesz go nie lubić, ale możesz się przełamać i traktować go z życzliwością, bez gniewu i nerwów - to też jest przejaw braterskiej miłości do człowieka.
Łatwiej jest kochać tych, których...kochamy. Których bardzo lubimy. I jest to też troszkę inny rodzaj miłości (co nie znaczy, że i tu nie ma trudności). Dziś jednak chciałam poruszyć temat tej miłości trudnej, co nam troszkę to życie prowadzi pod górkę. Ktoś mi kiedyś powiedział: "Jeśli kogoś bardzo nie lubisz, jeśli nie potrafisz kogoś zaakceptować - módl się za tę osobę. A będzie Ci łatwiej z nią żyć i z czasem poczujesz różnicę w tej relacji." Może i tego warto spróbować?
Tak jak pisałam - teorie o nie-lubieniu, a jednocześnie o kochaniu i szanowaniu to tylko i wyłącznie mój sposób rozumowania. Może dobry, może błędny, może jeszcze sporo muszę przemyśleć. Ale na dzień dzisiejszy jest taki. I mam nadzieję, że może faktycznie nie jest to tak złe i będzie komuś pomocne.
Bo co zrobić wtedy, gdy jest ktoś, kogo po prostu, najzwyczajniej w świecie nie lubimy? A gdzie tu mówić o miłości, która niesie życzliwość, ciepłe spojrzenie? No jak?!
Z reguły jestem bezkonfliktową osobą. Nie lubię się kłócić. Nie lubię trudnych sytuacji, w których któraś ze stron jest pokrzywdzona. Nie oznacza to, że nie miałam styczności z ludźmi, z którymi ciężko mi się żyło, których niełatwo było polubić, po bratersku pokochać, a każda próba rozmowy czy życzliwości niosła za sobą skręt wszystkiego, co miałam w brzuchu. Bywało tak. I myślę, że każdy z nas był postawiony w takiej sytuacji. Ale i nasza reakcja zdaje się być naturalna.
Więc co zrobić? Przecież Pan Bóg tak bardzo chciał, żebyśmy kochali każdego bliźniego. I tak też starajmy się robić. Kochać. Staram się zmienić w sobie myślenie, nie skupiać się na tym, że za kimś nie przepadam, że kogoś nie lubię. Ale myśleć o tym, że kocham. Że kocham człowieka. Że kocham każde ludzkie życie.
Ktoś zaraz zapyta: "Skoro go nie lubię, to jak mam go kochać"!? No tak, przecież kochać znaczy więcej niż lubić. Słowo "kochać" kojarzy nam się z zażyłą relacją, z czymś miłym, pięknym, z ludźmi, którzy chcą spędzać ze sobą czas. I tak jest. Ale w tym miejscu chodzi nam o inny sposób wyrażania miłości. Bo miłość (o którą w tym miejscu prosi nas Pan Bóg) (to tylko i wyłącznie moja teoria) to traktowanie drugiego człowieka z szacunkiem, nawet gdy coś nam się nie spodoba. To cierpliwość w stosunku do jego postępowań. To wyciąganie ręki na znak pokoju.
Możesz kogoś nie lubić, to normalne, nie musimy idealnie dogadywać się z każdym człowiekiem na ziemi. Możesz kogoś nie lubić, ale możesz próbować kochać go jako człowieka, jako ludzkie życie. Kochać go, czyli szanować. Bo nie każdego musisz lubić, ale z każdym należy żyć w zgodzie. Możesz go nie lubić, ale nie musisz mówić o nim złych rzeczy, szczególnie w towarzystwie innych osób - to też jest miłość: nie obmawianie, nie oczernianie (co przychodzi nam dziwnie łatwo). Możesz go nie lubić, ale możesz się przełamać i traktować go z życzliwością, bez gniewu i nerwów - to też jest przejaw braterskiej miłości do człowieka.
Możesz go nie lubić, ale pamiętaj: "Kochaj bliźniego jak siebie samego".I teraz pomyśl sobie, jak sam chciałbyś być traktowany. Może wiesz, że ktoś niespecjalnie darzy Cię sympatią. Czy chciałbyś, aby wyśmiewał Cię przy znajomych lub prowokował do złego myślenia o Tobie? Czy chciałbyś, aby mówił do Ciebie nerwowym głosem lub odpowiadał milczeniem na Twoje pytanie? Czy chciałbyś kończyć każdą Waszą rozmowę kłótnią, która tylko pogłębia wszystkie trudności? Podejrzewam, że na wszystkie pytania odpowiedziałaś/eś - "nie". Jeśli masz problem w relacji z jakąś osobą - traktuj ją tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Nie musisz każdego lubić, nie musisz inicjować rozmów, spotkań, ale jeśli już jesteście postawieni we wspólnej sytuacji, traktuj tę osobę z braterską miłością - po prostu szanuj.
Łatwiej jest kochać tych, których...kochamy. Których bardzo lubimy. I jest to też troszkę inny rodzaj miłości (co nie znaczy, że i tu nie ma trudności). Dziś jednak chciałam poruszyć temat tej miłości trudnej, co nam troszkę to życie prowadzi pod górkę. Ktoś mi kiedyś powiedział: "Jeśli kogoś bardzo nie lubisz, jeśli nie potrafisz kogoś zaakceptować - módl się za tę osobę. A będzie Ci łatwiej z nią żyć i z czasem poczujesz różnicę w tej relacji." Może i tego warto spróbować?
Tak jak pisałam - teorie o nie-lubieniu, a jednocześnie o kochaniu i szanowaniu to tylko i wyłącznie mój sposób rozumowania. Może dobry, może błędny, może jeszcze sporo muszę przemyśleć. Ale na dzień dzisiejszy jest taki. I mam nadzieję, że może faktycznie nie jest to tak złe i będzie komuś pomocne.