A JA PRZYZWYCZAJAM
22:08:00
Ależ się pewnie narażę wielu "doświadczonym" osobom. Bo może moje podejście do wychowania jest utopijne i nie ma szans na przetrwanie. Może. Ale zamierzam dać szansę mojej wizji na przekór innym, udowadniając, że jest pewna siła, która mi w moich planach pomoże. I mam zamiar zaufać swojej intuicji. Ale o czym ja w ogóle mówię?
"Noworodka nie można przyzwyczaić do noszenia, bo to by było jak wyłowić z morza rybę i przyzwyczajać ją do wody. Noworodek jedyne co zna, to noszenie, kołysanie i spanie z matką. On już jest do tego przyzwyczajony, bo nigdy nie miał inaczej." [Segritta]
I całe moje serce oddaję temu i podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami. Bo jakże odebrać dziecku czułości i bliskości, skoro przez dziewięć miesięcy było z mamą najbliżej, tak blisko jak nikt nigdy nie był i nie będzie. Jak odebrać mu ciepło, którego niejednokrotnie potrzebuje bardzo dużo. On już jest do tego przyzwyczajony, bo nigdy nie miał inaczej. Dlatego nie odzwyczajam i tulę, lulam, bujam jeśli trzeba, kładę na brzuchu i otulam ramionami i mogłabym tak godzinami wsłuchiwać się w ten spokojny oddech. I nie boję się, że przyzwyczaję, że rozpieszczę, że odbiorę samodzielność. Moją ideą jest wychowanie w miłości i bliskości. I pragnę, by moje dziecko od pierwszych dni życia czuło tę bliskość zawsze, gdy będzie jej potrzebować, nie tylko w płaczu i podczas uspokajania. Dlatego staram się być blisko, jednocześnie zachowując umiar i dając dziecku przestrzeń. Nasza Laura śpi w swoim łóżeczku w nocy i w ciągu dnia, chyba że czuję, że jest niespokojna, więc przez jakąś część nocy zostaje z nami w łóżku - ona czerpie podwójne ciepło, a i ja jestem spokojniejsza mając ją tuż obok. Często zasypia na moim lub męża brzuchu. Są dni, gdy po kilkunastu minutach ląduje w swoim łóżeczku, a są i takie, gdy tak sobie leżymy i śpimy godzinkę, a nawet dwie. Bo wiem, że tego dnia ona potrzebuje bliskości, potrzebuje słuchać bicia naszego serca, potrzebuje czuć się bezpiecznie. I tak oto właśnie mamy tydzień bliskości, bo i trochę niespokoju w niej jest, więc cóż lepszego na niepokój niż ramiona i ciepło rodziców? Dlaczego miałabym jej to odbierać? Ani mi to w głowie! Zamierzam zaspokajać jej potrzebę bliskości. My dorośli też mamy takie dni, kiedy chciałoby się przytulić do kogoś, przy kim czujemy się kochani i bezpieczni, takie dni kiedy ciepły koc przestaje wystarczać, kiedy potrzeba czegoś więcej - kogoś więcej. A co dopiero taka Kruszyna, która jedyne, czego potrzebuje najbardziej, to właśnie miłości.
Dlatego ja zamierzam przyzwyczajać. Przyzwyczajać ją do tego, że jest kochana i że będzie przytulana zawsze, gdy będzie tego potrzebowała, a nawet i jeszcze częściej. To i da mnie jest chwila szczęścia. Wiem, że przyjdzie dzień, w którym przytulania będzie mniej i zatęsknię za dniami, których nie wykorzystałam na okazywanie miłości. Zamierzam przyzwyczajać ją do tego, że mama i tata zawsze będą obok, że dadzą jej poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Zamierzam przyzwyczajać ją do tego, że jest kochana i że ta miłość będzie jej okazywana na wiele różnych sposobów. Nie zamierzam odbierać jej bliskości w obawie, że ją przyzwyczaję. Pytam: do czego? Czy przyzwyczajanie dziecka do bliskości jest czymś złym? Nie sądzę. W obawie, że ją rozpieszczę. A czy dziecka nie można czasami rozpieścić? Nie mówię tu o sytuacji (niedobrej), kiedy dziecku pozwalamy na wszystko niezależnie od konsekwencji, a maluszek owija nas w sprytny sposób wokół palca. Mówię o tym, żeby ucałować dziecko milion razy, wyprzytulać i dać tyle ciepła ile tylko można. Może jestem niedoświadczoną mamą, nie kłócę się z tym, bo tak jest. Ale uważam, że rozsądek zachowany we wszystkim, przy jednoczesnej bezgranicznej miłości nie może rozpieścić w zły sposób. Może jedynie zbudować fundament miłości i zaufania między rodzicami i dzieckiem. A wtedy łatwiej stworzyć dziecku piękne dzieciństwo.
Może ktoś powie: "co ona tam wie", "głupoty gada", "narobi sobie biedy" - i dobrze. Może i narobię, choć wierzę, że będzie tak, jak powiedziałam. Rozsądek i ogrom miłości. I ciepła. I bliskości, której nigdy nie odbiorę mojemu dziecku. Koniec i kropka.
10 komentarze
Jak ja się z Tobą zgadzam! Dając siebie dostajemy o wiele więcej. Majuszka była niemowlakiem, który spał bez problemów w swoim łóżeczku. Dopiero teraz cieszę się wspólnym spaniem i uwielbiam o 3.00 nad ranem słyszeć jak z pokoju woła Mamusia oć! No i idę, a później razem wracamy do taty. :)
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że tyle rodziców właśnie tak myśli. Przecież to takie naturalne, żeby kochać ile się tylko da! :)
UsuńTo tak jakby mi mąż powiedział, że mnie przytulać ani całować nie będzie, żebym się nie przyzwyczaiła, ani komplementów mówić nie będzie, żebym w samozachwyt nie wpadła. ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak!! Świetnie to porównałaś :)
UsuńAleż mnie wyruszyłas tym postem!
OdpowiedzUsuńCieszę się, bo wzruszyć czytelnika - to komplement dla mnie :)
UsuńMartusiu zgadzam się z Tobą w 100%. Miłość i czułość to najpiękniejsze, co można dać swojemu dziecku. Takie wychowanie procentuje, tulone maluszki są później ciepłymi, czułymi ludźmi. Ja mam 2 córeczki, jest między nami ogromna więź i bliskość, mimo, że starsza ma już 21 lat.
OdpowiedzUsuńPozdrawia Cię cieplutko, i tulę Twoją kruszynkę <3
Oo, to córka niewiele młodsza ode mnie, bo ja mam 25 lat :) Cieszę się, że są osoby, które potwierdzają to, że jednak bliskość i czułość to najlepszy sposób na wychowanie. Dziś przeczytałam mądre stwierdzenie, że po prostu trzeba zaufać dziecku i wsłuchać się w jego potrzeby. Tak właśnie zamierzam, choć wiem już, że łatwo nie jest, kiedy człowiek czasami zmęczony i niewyspany chciałby mieć chwilę dla siebie. Ale to ludzkie :)
UsuńMądrego to i miło poczytać.
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję!
Usuń