MACIERZYŃSTWO | CZ. II - CUD NARODZIN

22:54:00


Narodziny. Nowe Życie. Cud. I na tym mogłabym już zakończyć. Bo nie ma takich słów, którymi mogłabym opisać co czuje kobieta, gdy ofiarowuje światu kolejnego, nowego człowieka. Spróbuję. Dlatego dziś przychodzę do Was z kolejnym wpisem pełnym emocji i wzruszenia. Pełnym emocji, których nawet upływający czas nie jest w stanie zagłuszyć.

Wystraszyłam się. Za oknem strzelały sylwestrowe fajerwerki a ja coraz bardziej uświadamiałam sobie powagę sytuacji. Zaczyna się, nasze dziecko wychodzi na świat. Niespodziewanie. I póki ból był do zniesienia, to i strach nie był tak ogromny. Nie będę dziś uzewnętrzniać przebiegu porodu. Nie będę szczegółowo opisywać co działo się minuta, po minucie, godzina, po godzinie. Ale chcę Ci dziś powiedzieć jak piękny i wyjątkowy - choć potwornie trudny i bolesny - jest poród.

O tym, że nie pojmuję tajemnicy poczęcia i noszenia pod sercem żywego człowieka, pisałam już nie raz. Równie wielką tajemnicą otulona jest ta chwila, w której ten mały, prawdziwy człowiek, pojawia się na świecie. Ktoś pomyśli: "Jaka tajemnica? Przecież każdy wie, jak to się dzieje". Ja też wiedziałam. Ale to, co działo się z moim sercem, gdy ta chwila nadeszła naprawdę, ani trochę miało się do mojej wiedzy, przekonań i wyobrażeń. A więc jak to jest....

To umieranie. Umieranie fizyczne, psychiczne i duchowe. Gdy ból rozrywa Cię do granic możliwości są takie chwile, w których zanikasz, w których jesteś obecna na sali tylko ciałem, bo duch i psychika odcinają się od tego wszystkiego, tak jakby potrzebowały wytchnienia, ciszy i spokoju, aby przygotować się do tego najważniejszego momentu. Od tej chwili każdy Twój ruch, każdy Twój wysiłek wpływa nie tylko na Ciebie, ale i na dziecko, dla którego jest to równie trudne doświadczenie, o ile nawet nie bardziej. Świadomość, że znosisz to wszystko dla dziecka jest mobilizująca, ale jednocześnie obarcza nas ogromną odpowiedzialnością za to, co się wydarzy. I choć wydawałoby się, że nie jesteś w stanie tego wytrzymać to musisz - dla tej małej, najważniejszej Istotki. W potwornym bólu umieramy, by żyć nowym życiem. Jakiś czas temu odwiedził nas przyjaciel. Pod koniec spotkania spojrzał na mnie i powiedział: "Może to zbyt mocne słowa, ale odkąd tu wszedłem słyszę w głowie - stara Marta umarła". A i ja w sercu nosiłam podobne odczucie. Poród to umieranie. Umieranie dla życia - dla życia dziecka i mamy. W momencie, gdy dziecko przychodzi na świat nie ma już dawnej Ciebie. Jest mama, której serce od tej pory bije sercem dziecka, której oddech jest zsynchronizowany z oddechem dziecka, której życie jest na zawsze, nierozerwalnie połączone z życiem dziecka. Jest mama, która zaczyna żyć nową rolą, nowym życiem, nową sobą. Jest mama, która boi się o los tego małego, kruchego życia, ale która pragnie zrobić wszystko, by o to życie dbać, troszczyć się i aby je ochraniać od pierwszych chwil. 

Wydawałoby się, że nie wystarczy już siły, że nie wytrzymamy. A jednak w ostatnim etapie porodu wstępują w kobietę siły niewytłumaczalne i wyjątkowe. To tajemnica kobiecości i kobiecego powołania do dawania życia. Pamiętam, jak mój Mąż powiedział mi później: "Nawet nie wiedziałem, że masz w sobie tyle siły". Ja też nie wiedziałam. Wiedziałam jedno. Dzielą mnie minuty od chwili, w której będę mogła przytulić moje dziecko. I to nie wtedy, gdy bolało, nie wtedy, gdy myślałam, że umieram, ale właśnie w tej chwili, w której uświadomiłam sobie, że za kilka minut ujrzę moje dziecko - właśnie w tej chwili bałam się najbardziej. I kochałam. A gdy ujrzałam, czas się zatrzymał, nie było lekarzy, położnej, anestezjologa, nie było ich. Była Laura, ja i Mąż. Razem. I łzy wzruszenia. Pierwszy dotyk. Głaskanie bo policzku. Zachwyt nad usteczkami. Chwytanie maleńkich paluszków. Otulanie ramionami. Byliśmy tylko my. I nie było już bólu. A przynajmniej nie w mojej głowie. I te pierwsze, wspólne 2 godziny minęły jak 2 minuty...

Za oknem świeciło noworoczne słońce. Mróz oszronił ulice i skwery. Na korytarzach cisza, niewiele dzieci spieszyło się w tę sylwestrową noc. Patrzyłam na przejeżdżające tramwaje, autobusy, na ludzi którzy leniwie wyszli na popołudniowy spacer w Nowy Rok. Ich życie toczyło się swoim rytmem. A moje życie stało się nowe. Patrzyłam na siedzącego przy moim łóżku Męża - zmęczonego ale szczęśliwego. Okryłam się kołdrą i zamknęłam oczy, żeby odpocząć. I zaczęłam rozumieć co się stało. Kim ja się stałam. Czułam spokój i szczęście. Doświadczyłam cudu. Dałam życie. Czy można otrzymać coś więcej?



You Might Also Like

3 komentarze

  1. Pięknie to opisałaś i bardzo prawdziwie. Poròd to umieranie i choć, gdy zwijasz się z bòlu i myšlisz nigdy więcej, to gdy wreszcie mała ciepła kluseczka ląduje ci na brzuchu, nagle zapominasz o bòlu, strachu, a potem planujesz kolejną ciążę. Nie dlatego, że tak bardzo lubisz cierpieć, ale dlatego, że tego uczucia ulgi, euforii i dumy z siebie nie da sié z niczym poròwnać. To trzeba przeżyć.
    Witaj w klubie kobiet, ktòre wiedzą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem wdzięczna, że już wiem, że przeżyłam i doświadczyłam tego wyjątkowego stanu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając ten Twój wpis, to tak jakby ja to napisała. Miałam i mam podobne odczucia i przy porodzie i ze spotkań ze znajomymi. Nie ma już dawnej Justyny, jestem już Mamą Justyną i sama zauważam tą różnicę. Dla mnie szczególnie sam moment wyjścia dziecka jest ogromną tajemnicą. Ten moment był dla mnie najprzyjemniejszy, wiedziałam już, że ten ból, który przed chwilą przeżyłam jest już nieistotny a zarazem dalej nie mogłam uwierzyć i tak jest nadal jak ten mój duży chłopak mógł wyjść z mojego ciała. Mimo iż byłam świadkiem tego to trochę tak jakby to był sen. Niesamowite jak Bóg stworzył nasze ciało do rodzenia dzieci, wszystko tam jest idealnie zaplanowane, wszystko ma sens. Bo "Ten" kto to stworzył ma sens.

    OdpowiedzUsuń

Popular Posts

Like us on Facebook

Flickr Images

Instagram

Subscribe