Mówi się "Święta, Święta i po Świętach". Mój dobry znajomy powiedział kiedyś: "A właśnie, że nie! Żadne "po Świętach". Dlaczego? Święta nie trwają tylko kilka dni. Nie powinny kończyć się ot tak, gdy 26 grudnia dobiegnie końca, a i resztki świątecznych potraw znikną ze stołów. Święta powinny trwać cały czas. W nas - w naszych sercach i w naszych rodzinach."
Walizki spakowane, budziki prawie nastawione, rano na lotnisko. Hmm...nasza pierwsza humorystyczna myśl to: "obyśmy nie zaspali jak w Kevinie"! No, miejmy nadzieję, że tak nie będzie. To dla mnie pierwsze tak inne Święta. Bez ogromnych przygotowań, porządków, bez wielkiego gotowania i pieczenia. Aż trudno uwierzyć, że to już jutro! Święta w gronie rodzinnym, pierwszy raz z mężem. Niby tradycyjnie, a jednak tak inaczej. To dobry czas na złożenie życzeń. Każdemu z Was.
Choinka już stoi. Świeci się delikatnie i z pewnym wzruszeniem patrzę na to, jaka jest piękna. Taka pierwsza, nasza, małżeńska. Pierniczki w pojemnikach ubywają w szalonym tempie. Ale wszystko jest takie, jak powinno być. Bo wszystko tworzone RAZEM.
W tym roku Święta spędzamy za granicą, dlatego wigilijną aurę poczuję dopiero na kilka godzin przed kolacją. W tym miejscu chciałabym życzyć Wam, by ten świąteczny czas był czasem spotkań, pełnych radości i rodzinnego ciepła. Nie każdy ma to szczęście, by zasiadać przy stole w gronie rodziny. Dlatego doceńmy ten skarb, jak są nasi bliscy - rodzice, rodzeństwo, przyjaciele. Cieszcie się wspólnymi chwilami, czasem spędzonym razem.
Życzę Wam przemiany serc. Abyście posłuchali, co Wasze serce chce Wam powiedzieć. Abyście pozwolili sobie na wzruszenia, uronienia kilku łez. Aby Wasze serca zabiły mocniej.
Życzę wiary, nadziei i miłości. Niech narodzony Pan Jezus wleje w Wasze serca te trzy ziarna, by wzrastały i upiększały każdego z Was.
Życzę Wam dostrzegania małych cudów. Nie tylko tego wigilijnego wieczoru, ale każdego dnia. Pan Bóg stawia na naszej drodze ludzi i sytuacje, które niejednokrotnie są właśnie takimi małymi cudami. Otwórz na nie oczy.
I tak bardzo życzę Wam, byście stali się jak dzieci. Pamiętam, jak cudowne były dla mnie Święta, gdy byłam małym dzieckiem. Gdy patrzyłam przez okno, czy już widać pierwszą gwiazdę. Gdy moja wiara była tak prosta, tak oczywista. Gdy słyszałam dzwoneczki w saniach Świętego Mikołaja i byłam święcie przekonana, że on gdzieś tam jeździ od domu do domu. Gdy po prostu cieszyłam się wszystkim. Życzę tego Wam i sobie - byśmy na nowo potrafili ucieszyć się tymi Świętami, jak dzieci.
A nade wszystko, co najważniejsze, życzę Wam, byście nie zapomnieli
dlaczego i dla Kogo są te Święta.
By w tym natłoku radości i szczęścia nie umknęła nam najważniejsza prawda, że...
...narodził się Jezus. Mała Wielka MIŁOŚĆ.
Jedna z czytelniczek poprosiła mnie ostatnio o wpis dotyczący akceptacji siebie. Wiary w to, że jest się wystarczającą, zasługującą na miłość. Nie czuję się specem od tak trudnych tematów, ale postaram się odnaleźć odpowiedź na pytanie: skąd wziąć tę wiarę w siebie - tak potrzebną, niezbędną. Skąd wiedzieć, że jestem wystarczająca, że zasługuję na to, co dobre. Że nie jestem ani za bardzo, ani za mało.
Dostrzegam, że kobiety narażone są na ciągłe myślenie o sobie jako o tej niedoskonałej, niewystarczającej, za mało mądrej, za mało ładnej, za mało szczupłej... Wciąż jesteśmy bombardowane obrazami wprowadzającymi nas w kompleksy. Skąd to się bierze, dlaczego tak jest?
Każdej z Was polecam przeczytać książkę Stasi Eldredge "Urzekająca". Autorka odkrywa tajemnice kobiecej duszy i robi to bardzo trafnie. Przyznam, że i mnie ta książka pomogła dojść do tego momentu, w którym jestem, dlatego pewnie wiele słów, których będę tutaj używać, gdzieś podświadomie czerpać będę właśnie z tej lektury.
Każda kobieta marzy o tym, by być kochaną. Marzy o tym, by odnaleźć kogoś, przy kim zawsze będzie czuła się kochana, doceniana, adorowana. Przy kim będzie czuła się bezpiecznie. Te uczucia i pragnienia wpisane są w serce każdej kobiety. Bo która z nas nie potrzebuje miłości? Świadomości, że osoba, którą kochamy będzie obok nas na dobre i na złe? Że ludzie nie odwrócą się nagle od nas, ot tak?
Ale nie tylko o miłość tutaj chodzi. Nie tylko o związanie się z kimś na zawsze. Chodzi o wszystkie relacje, jakie my - kobiety - tworzymy z innymi ludźmi.
"Mam pytanie....Czy mogłabyś kiedyś, napisać post na temat tego, jak zaakceptować i pokochać siebie...Mam wielki problem z pewnością siebie i tym, że zawsze myślę, że jestem "niewystarczająca" (niewystarczająco mądra, niewystarczająco ładna, niewystarczająco dobra). Przez to zniszczyłam już kilka relacji, po prostu odsuwając się od ludzi, bojąc się, że w pewnym momencie to oni mnie zranią, odepchną, bo znajdą przecież kogoś "wystarczającego".."
Wydaje mi się, że każdy ma taki moment w swoim życiu. Moment poszukiwania samego siebie. Obecnie mam kochającego męża, kończę dobre studia, zaczynam układać swoje życie i snuć szczęśliwe plany, mam grono wiernych przyjaciół, którzy są zawsze, mimo wszystko i wiem, że nigdy mnie nie zranią i nie odepchną. Ale by być tu, gdzie jestem teraz, musiałam przejść długą drogę. Stoczyć walki sama ze sobą. Nauczyć się akceptacji tego kim jestem i jaka jestem. Przez ostatnich kilka lat bardzo się zmieniłam - stałam się bardziej pewna siebie, łatwiej mi nawiązywać nowe znajomości i odezwać się do nieznajomej osoby jako pierwsza. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Uważałam się za bardzo nieśmiałą osobę. Dlaczego? Bo nie do końca akceptowałam siebie. Nie do końca akceptowałam to, jak wyglądam. A ten aspekt pociągał za sobą lawinę innych rozterek. Co takiego się zmieniło? A może przede wszystkim jak to się zmieniło?
Uwierzyłam w siebie. Zaakceptowałam moje ciało. Skupiałam się na tym, co dobre.
Temat akceptacji siebie to temat rzeka. Dziś spróbuję w przejrzysty sposób poszukać wskazówek, które mogą pomóc nam choć trochę pójść do przodu. Tu i teraz. Do dzieła:
1. Uwierz w siebie. Tak jak napisałam wyżej jednym z czynników mojej zmiany było to, że po prostu w siebie uwierzyłam. I Ty spróbuj. Usiądź wieczorem w spokojnym miejscu i pomyśl w czym jesteś dobra. Może pięknie śpiewasz? Może cudownie malujesz? Może jesteś dobra w matematyce albo fizyce? Może dobrze się uczysz, może piszesz wiersze, może... Znajdź to, co dobre w Tobie. Znajdź to, z czego jesteś zadowolona. I trzymaj się tego. Świadomość, że potrafimy coś zrobić dobrze jest naprawdę budująca.
2. Zaakceptuj swoje ciało. Niezależnie od tego czy jesteś szczupła, wysportowana, czy może masz kilka dodatkowych kilogramów a sport nie jest Twoją mocną działką. Ja nigdy nie miałam i nadal nie mam figury modelki. Wręcz przeciwnie - przydałoby się zrzucić tu i tam kilka kg. No ale tak jest, po prostu. Swego czasu trochę mi to doskwierało, aż pewnego dnia po prostu to zaakceptowałam. I to był krok milowy do przodu. Pewnego dnia zobaczyłam program o kobietach o bardzo krągłych kształtach. Sposób w jaki zostały ubrane, pomalowane, uczesane...wyeksponowano ich wdzięki, które zawsze były uważane raczej za mankamenty. Pomyślałam sobie wtedy: "Ej, jeśli ona potrafi tak pięknie wyglądać, to przecież ja też mogę!". Taka mała sprawa, jedno zdanie powiedziane do samej siebie i w jednej chwili przestawiło się całe moje myślenie. Kilogramów nie zgubiłam ale bliskie mi osoby zaczęły widzieć, że coś się zmieniło. Niemalże z dnia na dzień. To jest niesamowicie ważne. Funkcjonujemy całościowo: nasze myślenie, nasze uczucia, nasze ciało. Jedno bez drugiego nie może prawidłowo funkcjonować. Wszystko dopełnia się razem. Mogę mieć piękne serce, mogę myśleć pięknie, ale jeśli nie zaakceptuję swojego ciała - jakie by ono nie było - zawsze będzie to pociągało za sobą inne trudności, które będziemy w sobie dostrzegać. Piszę "ciało, jakie by ono nie było", bo nie tylko osoby o krąglejszych kształtach swego ciała nie akceptują. Ten problem dotyczy wielu osób, również i tych o pięknej sylwetce. Dlatego... zaakceptuj siebie, a bardzo wiele się zmieni.
3. Zaufaj ludziom, (zwłaszcza tym, których darzysz sympatią.) Mówi się, żeby nie ufać innym zbyt łatwo. Mówią tak szczególnie te osoby, które już kiedyś zostały zranione i odrzucone nawet przez bliskie osoby. Rozumiem ich ostrożność w nawiązywaniu kolejnych relacji, ale będę kurczowo trzymała się przekonania, że bez zaufania nie zbudujemy żadnej relacji. Jeśli będziemy wciąż bały się, że bliskie osoby nas odrzucą, bo jesteśmy mało wystarczające, jeśli będziemy bały się otworzyć przed drugim człowiekiem, to nigdy nie zbudujemy trwałej relacji. Dlaczego? Bo to błędne koło. My boimy się zaufać, boimy się szczerze rozmawiać, dzielić się radościami i troskami, a druga strona coraz bardziej odczuwa, że nie jest godna zaufania, a skoro tak, to może czas się oddalić... Nie tędy droga. Starałam się budować wiele relacji w moim życiu. Niektóre zapowiadały się pięknie, a kończyły się z wielkim hukiem. Bo zabrakło szczerości, naturalności i prawdziwej ufności. Przetrwały tylko te relacje, w których obie strony nie bały się tego, że są słabe, że są niedoskonałe, bo nikt z nas doskonały nie jest. Przetrwały przyjaźnie, w których zawsze był czas na szczerą rozmowę, w których było wspracie i wzajemna akceptacja. W których wzajemnie dostrzegaliśmy w sobie to, co dobre. I tak dziś mam męża i cudownych przyjaciół, którzy znają moje wady i zalety i przed którymi nie boję się przyznać, że w czymś jestem po prostu słaba.
4. Rób to, co kochasz, dostrzegaj małe dobroci i słuchaj swojego serca. Muzyka zabiera ze sobą Twoje negatywne emocje? Spędzaj wieczory przy ulubionych piosenkach. Przelewanie uczuć na papier pomaga Ci zrozumieć samą siebie? - pisz pamiętnik, zapisuj przemyślenia. Słuchaj swoich potrzeb. Spędzaj czas w otoczeniu drobnostek, które poprawiają Twój nastrój. Ubierz ulubioną bluzkę i uśmiechnij się do siebie w lustrze. Pomaluj usta szminką, którą lubisz, ale chowasz gdzieś na dnie szuflady. Codziennie wieczorem pomyśl o czymś miłym, co spotkało Cię danego dnia. Odzwzajemnij czyjś uśmiech. Wypij gorącą czekoladę lub kakao, jeśli wiesz, że to umili Ci czas. To drobnostki, banały, ale tak często pomagają nam w poprawieniu nastroju. A to już dobry krok na drodze do poprawy myślenia o sobie. Zacznij od swojego otoczenia, miej przy sobie rzeczy, która naprawdę Cię uszczęśliwiają. I nie bój się pomyśleć czasem o sobie. I nie bój się podzielić tym, co dobre z drugą osobą.
4. Rób to, co kochasz, dostrzegaj małe dobroci i słuchaj swojego serca. Muzyka zabiera ze sobą Twoje negatywne emocje? Spędzaj wieczory przy ulubionych piosenkach. Przelewanie uczuć na papier pomaga Ci zrozumieć samą siebie? - pisz pamiętnik, zapisuj przemyślenia. Słuchaj swoich potrzeb. Spędzaj czas w otoczeniu drobnostek, które poprawiają Twój nastrój. Ubierz ulubioną bluzkę i uśmiechnij się do siebie w lustrze. Pomaluj usta szminką, którą lubisz, ale chowasz gdzieś na dnie szuflady. Codziennie wieczorem pomyśl o czymś miłym, co spotkało Cię danego dnia. Odzwzajemnij czyjś uśmiech. Wypij gorącą czekoladę lub kakao, jeśli wiesz, że to umili Ci czas. To drobnostki, banały, ale tak często pomagają nam w poprawieniu nastroju. A to już dobry krok na drodze do poprawy myślenia o sobie. Zacznij od swojego otoczenia, miej przy sobie rzeczy, która naprawdę Cię uszczęśliwiają. I nie bój się pomyśleć czasem o sobie. I nie bój się podzielić tym, co dobre z drugą osobą.
5. Miej oparcie w Bogu. Jestem osobą wierzącą i nie ma co tego ukrywać. I jest to dla mnie ogromna łaska, może właśnie szczególnie w tych chwilach, gdy z czymś sobie nie radzę. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy z moich czytelników musi mieć takie poglądy, ale zachęcam do wytrwania i doczytania tego punktu do końca, niezależnie od poglądów :). Dla mnie kwestia akceptacji siebie, swojego życia, wiara w swoje umiejętności nie nierozerwalnie związana z wiarą w Boga. To wiara mnie umacnia. To wiara pomaga pokonać mi to co trudne. To wiara pomaga mi uklęknąć i - z uśmiechem lub ze łzami - pytać Boga dlaczego jest tak, a nie inaczej. To wiara pomaga mi dostrzegać choćby małe dobroci. To wiara pomaga mi ufać, że skoro Bóg mnie stworzył i kocha mnie całym Sobą to i ja powinnam siebie pokochać. Miłość bardzo pomaga i bardzo wielu rzeczy uczy. Jeśli masz problem z akceptacją siebie, z ufnością do drugiego człowieka - szukaj odpowiedzi w Bogu, szukaj w Nim mądrości, siły, potwierdzenia Twojej wartości. Odsyłam Cię na portal "Piękna", gdzie dziewczyny codziennie umieszczają piękne i pokrzepiające słowa, które pomagają iść do przodu, ufać i wierzyć, że jestem naprawdę kochana.
A jeśli jeszcze masz wątpliwości co zrobić, koniecznie obejrzyj poniższy film, który mówi o tym kim jesteś, jako kobieta. Jak bardzo jesteś kochana, wartościowa i wyjątkowa. I że nigdy nie jesteś "za bardzo lub za mało". Jesteś wystarczająca. :
Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam, że wskazałam choć kilka dróg. Temat tak szeroki, że jeśli trzeba, rozwinę go raz jeszcze przy większej ilości czasu. Tymczasem... wierzę w każdą z Was. A Tobie - moja anonimowa czytelniczko - życzę wiary w siebie. Zaufaj swemu sercu. Zaufaj, że Ci, którym naprawdę na Tobie zależy - pozostaną przy Tobie. Bądź dzielna!
Kochani! Kochani! Zaszły wielkie zmiany! Mamy nową nazwę, nowy wygląd, wszystko (prawie) takie nowe. Ale skąd i dlaczego? Już się tłumaczę...
Gdy zaczynałam przygodę z blogowaniem miałam jeden plan - pisanie o kobiecości, przede wszystkim. O sercu kobiety, jej przeżyciach, poglądach, refleksjach. Z czasem zaczęłam dzielić się z Wami przemyśleniami z różnych obszarów mojego życia. Owszem - głównie z perspektywy kobiety - ale dotyczących nie tylko kobiet, ale każdego. To co ważne, stało się bardziej obszerne. Jest kobiecość - bo to moja natura, którą uwielbiam. Jest dom - bo to miejsce, w którym żyję i które staram się budować jak najpiękniej. Są kulinaria, bo i w tej części staram się wzrastać, a i przy okazji podzielić się z wami to tym przepisem, to tamtym. I tak się rozrósł ten mój blog z kobiecości - na wszystko wokół.
You are worthy of Love...Jesteś warty miłości. Jesteś warta tego, by Cię kochać. To przesłanie poruszyło moje serce od samego początku. I tak idealnie pasowało mi do kobiecych rozważań. I zawsze będzie się w tych moich rozważaniach pojawiało. Ostatnio jednak długo myślałam nad tym, że - tak po ludzku, najzwyczajniej na świecie - może być to zbyt skomplikowana i nieporęczna nazwa bloga. Stąd coś nowego - prostego, krótkiego, wymownego. Mówiącego o tym, co mnie dotyczy i właśnie o tym, co na moim blogu się przewija.
Dom(i)owo. Dom - miejsce, w którym powstają wszystkie inspiracje, nowe posty, rozmyślania, gdzie wszystko się dzieje. Gdzie miesza się kobiecość z męskością, refleksje z kuchennymi rewolucjami, gdzie powstaje styl życia nowej rodziny. I gdzie jest miłość, o której nigdy nie przestanę pisać (co to, to nie! Miłość najważniejsza!). Jest i owo - czyli wszystko inne, wszystko co wokół - dobroci codziennych chwil, chwile z książką i przesłodzoną herbatą i wieczory przy spokojnej muzyce. Ot, całe Domowo.
Mam nadzieję, że odnajdziecie się tu równie dobrze, jak wcześniej. Bo prócz nowej nazwy nic się tutaj nie zmieni. Ja jestem ta sama, moje refleksje również, nawet styl pisania nie zmieni się nic a nic. Wszystko po staremu, a jednak w nowej szacie. Ja się cieszę, mam nadzieje, że i Wy ze mną :)
P.S. Prócz szaty graficznej zmieni się niedługo internetowy adres bloga ( w przeglądarce, na www.domiowo.blogspot.com - JESZCZE NIE AKTYWNY, ważny będzie od 24.12.), adekwatnie do nowej nazwy. Jeśli śledzicie mnie na bierząco - proszę serdecznie - nanieście zmiany u Was gdzie trzeba. Mam nadzieję, że nie będzie to dużym problemem, by nadal chętnie mnie odwiedzać.
Mocne uściski, jeszcze przedświąteczne!
Dziś kuchenne inspiracje, przepisy proste do zrobienia "raz - dwa"! Szefem kuchni nie jestem, cukiernikiem też nie... ale gotowanie i pieczenie sprawia mi niebywałą radość. Kto by pomyślał! Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę dobrowolnie, i w dodatku z przyjemnością, pichcić to i owo - nie uwierzyłabym. A jednak!
~~ ~~ ~~ ~~ ~~
Gdy zakładałam tego bloga moją przewodnią ideą były rozmyślania, kobiecość i refleksje na różne tematy. I to również - a może i przede wszystkim? - jest. Lubię jednak dzielić się różnymi aspektami mojego życia, tym, co odkrywam, co sprawia mi radość, co chwilami pasjonuje i pobudza kreatywność. A że kulinaria pojawiły się w zakładkach, będę dzielić się z Wami przepisami na różne smakowitości.
A więc otwórzmy przepiśnik i do dzieła!
Dziś na deser ciasto pomarańczowe: puszyste, miękkie, chciałoby się napisać 'lekkie i przyjemne'. Przepis nie jest całkowicie mojego autorstwa. Zaczerpnęłam go od mojej koleżanki Moniki (ona to jest super cukiernikiem i szefem kuchni, mówię Wam!), która prowadzi swojego kulinarnego bloga "Mniamniuśna Pychota", dlatego od razu baaardzo polecam Wam odwiedzić ją i zobaczyć, jakie pyszne cuda tworzy.
Przepis na pomarańczowe ciasto jest bardzo prosty i szybki do wykonania, zatem idealnie nadaje się szczególnie wtedy, gdy nie macie zbyt dużo czasu na pieczenie słodkości, albo kiedy po prostu macie ochotę na coś lekkiego i smacznego. Uwierzcie mi, do zrobienia tego ciasta nie potrzebne Wam wyjątkowe zdolności. Na pewno wyjdzie. Przyznam się Wam, że darzę to ciasto sentymentem - o ile w ogóle można tak powiedzieć - a to dlatego, że było to pierwsze ciasto, które upiekliśmy wspólnie razem z moim (wtedy jeszcze)Narzeczonym.
Przepis Mniamniuśnej Pychoty na ciasto pomarańczowe
(czasami lekko modyfikowany przeze mnie):
250 g masła (miękkiego)
200 g cukru pudru
4 średnie jajka
1,5 łyżeczki skórki pomarańczowej
(ja starłam skórkę z jednej pomarańczy)
ziarenka z 1 laski wanilii
(zastąpiłam jednym cukrem wanilinowym, nie miałam aktualnie laski)
250 g mąki pszennej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,4 łyżeczki sody
szczypta soli
100 ml soku wyciśniętego z pomarańczy
(ja wycisnęłam jedną pomarańczę)
~ dodałam kilka kropel aromatu pomarańczowego
Masło miksujemy z cukrem, wanilią i skórką z pomarańczy.
Dodajemy po jednym jajku i dokładnie mieszamy.
Następnie, w 3 razach, dodajemy mąkę i resztę suchych składników.
Na koniec wlewamy wyciśnięty świeżo sok z pomarańczy.
Gotową masę przekładamy do formy posmarowanej margaryną i wyścielonej papierem do pieczenia.
Ciasto piekłam w temperaturze 180 stopni (góra-dół) przez ok. 30 - 35 min, najlepiej sprawdzać patyczkiem i piec do momentu, aż będzie suchy, bo wiele zależy od wielkości formy.
Gotowe ciacho możemy posypać cukrem pudrem
lub przygotowanym z soku pomarańczowego lukrem.
Smacznego! :)
...
spójrzcie, jakie piękne wyrosło!
Miękkie, puszyste i wydawać by się mogło, że wiecznie świeżutkie!
Gdy kończyłam piec ciasto mój mąż zajmował się jeszcze różnymi sprawami, o które go prosiłam. Z czasem wygoniłam go do łóżka, bo w pracy nie ma ostatnio lekko, a sama zostałam w kuchni...gdzie pachniało świeżym ciastem, gdzie z piekarnika biło jeszcze gorąco, gdzie tu i ówdzie kleiło się od słodkiego lukru. W książce, którą ostatnio czytałam (klik) były takie piękne słowa:
Teraz myślała o tym, że prawdziwy dom to zapachy i dźwięki tworzące codzienność powszednią i codzienność odświętną.
Gdy mąż poszedł spać, zabrałam się za drugie ciasto. Delikatnie mieszałam składniki, kosztowałam czy aby na pewno dobrze smakuje, wąchałam olejki aromatyczne, których kropelki dodawałam do wypieków. Dziś na pewnym pięknym blogu zainspirowałam się do szukania szczęścia. Będę Wam z pewnością pisała o tym więcej, ale chciałam uchwycić choć jedną krótką chwilę. Wszędzie było prawie cicho, muzyka tylko lekko płynęła z głośników, a ja zachwycałam się masą ciastową, która delikatnie spływała na blachę tworząc fale, falbanki, pagórki i przeróżne wzory. I przypomniało mi się, jak moja mama potrafiła po nocach zostawać w kuchni. Szczególnie w przeddzień Świąt, gdy wszyscy (w tym ja) padnięci wędrowali spać, a mama wytrwale kończyła ciasta, robiła polewy, sprzątała kuchnię. Dziś to ja zostałam, a zamiast zmęczenia czułam spokój i poczucie szczęścia, że troszczę się o dom, że przyjdą goście, że mąż mógł odpocząć, że...jest pięknie, mimo, że nie zawsze lekko. To pięknie.
P.S. Właśnie wyciągnęłam z piekarnika murzynko-piernika.
Rewelacyjny! Czyżby kolejny przepis? :)
Źródło: favim |
Czasami ktoś pyta mnie jak to się żyje w tej Warszawie? Czy rzeczywiście ciągłe wyścigi i zawrotne tempo życia gdzie się nie spojrzy? Cóż... ciężko jednomyślnie to określić. Podejrzewam, że tak jest nie tylko w Warszawie, ale i w każdym większym mieście. A zresztą, jak człowiek ma dużo na głowie, to gdzie by nie mieszkał - i tak będzie się spieszył. Nie ma jednak co się łudzić - Warszawa sprzyja bieganinie. I to bardzo. Od dłuższego czasu starałam się jakoś planować i zapisywać w kalendarzu przynajmniej większość spraw, żeby jakoś się odnaleźć w moim życiu. Ostatnio jednak zauważam, że im bardziej się staram, tym bardziej mi to nie idzie, tym mniej mam czasu. I tu nie chodzi o czas na odpoczynek, na lenistwo, na poranną kawę. Chodzi o czas na naukę, uczelnię, pracę, dom, rodzinę. Chodzi o czas na życie.
Hania straciła wszystko. Jej życie zatrzymało się pewnego sierpniowego dnia. Przestała marzyć, a jedyne plany to te, które układa dla swoich uczniów. Kiedy na jej drodze staje Mikołaj, Hania boi się zaangażować, ale on walczy o miłość za nich dwoje. Pomaga mu w tym jej przyjaciółka Dominika, której energia i poczucie humoru rozsadziły niejedno męskie serce. Jest też pani Irenka: prawdziwa skarbnica ciepła i mądrości - po prostu anioł stróż. To w jej nadmorskim domu, gdzie na parapecie dojrzewają pomidory, a kuchnia pachnie szarlotką i sokiem malinowym, Hania odnajduje utracony spokój, odzyskuje wiarę w miłość i daje sobie wreszcie prawo do bycia szczęśliwą.
Uwielbiam czytać. A najbardziej uwielbiam czytać takie książki, które sprawiają, że nie potrafię się od nich oderwać, które pochłaniają mnie całkowicie. W których mogę się tak zatracić i namacalnie odczuwać emocje bohaterów. Książkę, o której dziś mowa podebrałam mamie, bo czekała w kolejce do przeczytania. Nie czytałam wcześniej żadnych jej opisów, recenzji (a to nowość u mnie), więc każdą stronę odkrywałam na nowo i każdego bohatera poznawałam od początku. Wczoraj wieczorem spędziłam kilka godzin opowiadając mojemu mężowi historie bohaterów, a dziś przychodzę do Was z dawką refleksji, pięknych cytatów i opowieści o tym, że nie potrzebujemy alibi dla szczęścia, bo na szczęście zasługuje każdy z nas.
Hania ma 26 lat, poznajemy ją w rok "od dnia, gdy jej dotychczasowe pedantyczne poukładane życie nagle się rozsypało". Spędza właśnie ostatnie chwile swoich wakacji nad morzem, chłonąc błękit wody, ciepło pomarańczowego słońca i ładując siły na powrót do warszawskiego życia i pracy. Powoli otwiera się na świat po tragicznych wydarzeniach, które całkowicie odmieniły jej życie. Mimo swej kruchości i subtelności każdego dnia musi zmagać się z przeszłością, wspomnieniami i w tym całym trudzie boi się dopuścić do siebie myśli, że w jej życiu może jeszcze pojawić się miłość, a w raz z miłością - szczęście, przed którym tak usilnie stara się bronić.
Na szczęście jest Dominika, jej najlepsza przyjaciółka i siostra, która w swej wariackiej naturze walczy o Hankę ze wszystkich sił, wspierając ją we wszystkich trudach ale jednocześnie robiąc to w sposób bardzo stanowczy i - mogłoby się wydawać - surowy. Ustawia Hanię do pionu i usilnie próbuje uświadomić jej zbliżającą się miłość, która może otworzyć nowy, piękny etap jej życia. Z zewnątrz silna, energiczna i bezpośrednia, w środku jednak zraniona i pragnąca miłości - ale tej prawdziwej, na zawsze, a nie tej, która pobędzie chwilę i jeszcze szybciej zniknie. W jej życiu pojawia się jednak Przemek, architekt, w którym Dominika zakochuje się na zabój. Czy to będzie właśnie ta miłość? Ta na zawsze, która nie ucieknie przy pierwszym potknięciu?
Jest wreszcie Mikołaj, który niespodziewanie pojawia się w życiu Hanki. Artur Żmijewski komentując tę książkę pisze: Jeżeli chcecie poznać opowieść o tym, z jaką determinacją mężczyzna może walczyć o miłość kobiety, która nie potrafi się tej miłości poddać, to z pewnością jest to lektura dla Was. I jest to najlepsze określenie postaci Mikołaja. Jest on przykładem mężczyzny, który gdy prawdziwie kocha, potrafi walczyć o kobietę aż do końca, zabiegać o nią delikatnie i z szacunkiem. A nade wszystko potrafi czekać i odgonić strach, który co rusz pojawia się w sercu Hani.
I jest pani Irenka - ostoja ciepła, miłości i spokoju. Mieszka w domku nad morzem, w którym Hania od dziecka spędzała wakacje. Wierzy, że Pan Bóg dla każdego ułożył pewien dobry plan, a my pokornie musimy go przyjąć. Wierzy, że miłość przychodzi niespodziewanie, nie wiadomo skąd i kiedy i stara się tę prawdę włożyć do serca Hani. A jej dom? Pozwólcie, że przytoczę Wam fragment, który szczególnie ujął moje serce, i który doskonale ukaże Wam piękno pani Irenki, jej serca, jej domu:
Na desce do krojenia pojawiła się rumiana bułka, nie jakaś tam nadmuchana warszawska kajzerka, tylko pyzata, puchata i pachnąca prawdziwą piekarnią buła. Pani Irenka, wyjmując ją z siatki na zakupy, zgubiła kilka okruchów, które teraz z ogromną pieczołowitością zbierała z podłogi "przez uszanowanie dla darów nieba". Tu, w domu pani Irenki, wszytko było ważne. Tu nie było spraw małych, drugorzędnych, nieważnych. Okruchy chleba na podłodze, malinowe pomidory nabierające odpowiedniego koloru podczas przymusowego leżakowania na kuchennym parapecie, zeschłe liście mięty zwisające z obu boków olejowanego kredensu... Tu wszystko było ważne, najważniejsze i miało swój sens. (...) Choć był to zwyczajny poranek w zwyczajnym domu, to czuła się nadzwyczajnie. Wiedziała, że dane jest jej przeżywać coś niezwykłego i czarownego. Pani Irenka była królową tego nieziemskiego domu, w którym kiedy człowiek potrzebował ciszy, panowała cisza, a kiedy tęsknił za gwarem, to mógł odnaleźć go nawet w na pozór cichej kuchni."
"Love story, którą czyta się jak kryminał". To prawda, bywały chwile, w których śmiałam się pod nosem, bo tak mnie coś rozbawiło (zapewne Dominika). Innym razem serce przyspieszało mi mocniej, bo wiedziałam, że zaraz coś się stanie, że wreszcie dowiem się czegoś bardzo ważnego. Tak czułam się zawsze, gdy czytałam jakiś dobry kryminał. Jak widać, nie tylko kryminały mogą wzbudzić w nas tak żywe emocje. Innym razem wzruszałam się historią Hanki, bo nie wiedząc - lub może wiedząc - czemu, tak bardzo chciałam jej szczęścia i tak bardzo czekałam, aż wreszcie powie "tak" miłości.
Książka jest niesamowita i biorąc ją do ręki chyba nie spodziewałam się, że pochłonie mnie tak bardzo. Tak... to nie ja pochłaniałam książkę, lecz ona pochłaniała mnie. Ta książka to skarbnica mądrości o życiu, przyjaźni, miłości. Autorka książki, pani Anna Ficner - Ogonowska pisze:
"Ta książka to suma moich największych wzruszeń"A ja, z każdą kolejną stroną czułam, że to również moje wzruszenia. I aż ciężko mi ubrać w słowa wszystkie emocje, które towarzyszą mi po przeczytaniu tej książki. Nie spodziewałam się, że Hania, Dominika, Przemek, Mikołaj i niesamowita Pani Irenka staną się dla mnie tak prawdziwi, jakbym naprawdę zaraz miała spotkać ich na ulicy. Przejeżdżam przez ul. Emilii Plater, niedaleko Pałacu Kultury i myślę sobie, że to gdzieś tutaj wydarzyło się coś ważnego. Stoję w ogromnym korku i myślę, że Mikołaj miał rację mówiąc, że "w tym mieście normalne warunki na drodze się nie zdarzały". Może dlatego to wszystko jest mi tak bliskie bo jestem tylko kilka lat młodsza od Hani. Może dlatego, że żyjąc w Warszawie potrafię odnaleźć się w opisywanych miejscach i - zmęczona korkami i hałasem - chciałabym, jak Hanka, usiąść na piasku, zamknąć oczy i słuchać szumu fal, a potem wejść do domu pani Irenki i wypić gorącą herbatę z cytryną. A może dlatego, że po prostu jestem wrażliwa i szybko się wzruszam? Może...a może wszystkiego po trochę.
"Alibi na szczęście" to pierwsza część tej pięknej historii. Kolejne - "Zgoda na szczęście" i "Krok do szczęścia" na pewno szybko trafią w moje ręce i do mojego serca. A "Szczęście w cichą noc" z pewnością nada pięknej atmosfery zimowym, świątecznym wieczorom, które zbliżają się coraz szybciej.
Kochani... jestem oczarowana. Powieścią, historią, bohaterami, wrażliwością autorki, w której odnalazłam samą siebie. I w tym miejscu z całego serca dziękuję pani Annie, że postanowiła swoje największe wzruszenia przelać na papier, aby móc tymi wzruszeniami dotykać i poruszać swoich czytelników.
Dziękuję!
~~ ~~ ~~ ~~ ~~
~~ ~~ ~~ ~~ ~~
~~ ~~ ~~ ~~ ~~
...
Książka, o której naprawdę długo nie można zapomnieć i ot tak odłożyć na półkę.
Przeczytaj!
Weekend zleciał mi pod hasłem: Rodzina i Miłość. Każde święta są u nas okazją do tego, by się spotkać choćby na chwilę, wymienić chociaż kilka słów. Doceniam to szczególnie mocno, bo odkąd wyjechałam do Warszawy nie mam zbyt wielu okazji do spotkań z bliskimi. Gdy chcę przyjechać na weekend, to w efekcie prawie połowa wolnego schodzi mi na dojazd tam i z powrotem, a nocne podróże - dla oszczędzenia cennego czasu - czasem są coraz mniej bezpieczne.
Jak wspomniałam każde święto jest okazją do tego, by spotkać się choć na kilka chwil. Dzień Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny to czas refleksji nad tym co ważne, nad ludźmi, których nosimy w sercu, nad życiem naszym i naszych bliskich, nad Bogiem, nad... można by wymieniać i wymieniać. Przed laty, gdy byłam młodsza zawsze spotykaliśmy się u babci, przyjeżdżało rodzeństwo mojej mamy, moje kuzynostwo. Teraz również spotykamy się u babci...ale nieco w innych okolicznościach i w innym miejscu. To już nieco trudniejsze. Ale mimo tego trudu - lubię ten czas. Gdy przychodzi chwila zjednoczenia, stajemy obok siebie i po prostu jesteśmy razem.
Ale nie o tym dzisiaj. Na rozmyślania o tym, co ważne, jeszcze przyjdzie czas. Z pewnością nadejdzie u mnie chwila na rozważania i refleksję.
~~ ~~ ~~ ~~ ~~
Dziś przychodzę do Was ze słodkościami!
Któż z nas nie lubi czekolady? Ojj... chyba niewielu takich znam. Ja lubię bardzo. A że otrzymałam niedawno rewelacyjny przepis na muffiny czekoladowe, postanowiłam zaszyć się w kuchni (nie na długo, bo robi się je ekspresowo) i przygotować te pyszności. Jak dla mnie to muffiny czekoladowo - czekoladowe bo z podwójną porcją czekolady. Różne babeczkowe przepisy testowałam, ale ten wygrywa bezapelacyjnie. Są puszyste, miękkie i pysznie czekoladowe. Z pewnością zachwycą niejednego łasucha. Idealne do popołudniowej kawy, herbatki czy ciepłego mleka.
Składniki
~ 1 i 3/4 szklanki mąki
~ 2 łyżeczki proszku do pieczenia
~ 1/2 łyżeczki sody
~ 2 łyżki prawdziwego kakao (np. DecoMorreno)
~ 1 szklanka czekoladowych groszków
(lub pokrojona w drobną kosteczkę tabliczka mlecznej czekolady)
~ 3/4 szklanki cukru pudru
~ 1 szklanka mleka
~ 1 jajko
~ 1/3 szklanki oleju
~ 1 łyżeczka olejku waniliowego do ciast (opcjonalnie)
Po 20 minutach wyciągamy babeczki z piekarnika i....
Voila!
Wyrastają pulchne, okrągłe i naprawdę idealne. Nie jestem jeszcze specem od pieczenia, a do Mistrza Cukiernictwa wiele mi jeszcze brakuje. Ale ten przepis jest dla każdego i nie może się nie udać. Uwierzcie mi!
Były naprawdę pyszne!
Tak pyszne, że...
Ktoś szybko podkradł jedną :)
Smacznego!
P.S. A może Wy znacie jakieś sprawdzone muffinkowe przepisy?
I wszystko mi znowu pomieszało plany. Od wczoraj pracuję nad nowym wpisem na zupełnie inny temat niż ten, który właśnie się pojawia. Często tak mam. Zacznę nad czymś pracować i "trach!" - coś mnie wzruszy, coś mnie zachwyci, coś skłoni do refleksji i automatycznie zmieniam myślenie. I chcę się z Wami tym dzielić...
Zanim przejdziemy dalej, obejrzyj proszę ten film. Dla niektórych to tylko, dla innych to aż 9 minut. Zapewniam Cię jednak, że po tych 9 minutach możesz całkowicie, albo przynajmniej choć trochę inaczej spoglądać na otaczającą Cię rzeczywistość.
Nietrudno mnie wzruszyć. Jestem z tych, co płaczą na filmach, którym szklą się oczy, gdy coś pięknego pojawia się na horyzoncie. I powinnam dostać habilitację z marzycielstwa, wychodzi mi to naprawdę dobrze. Można się domyślić, co zrobiło ze mną tych 9 minut.
Lubię patrzeć na ludzi. Czasem zastanawiam się co myślą, gdzie jadą, skąd wracają. Wzruszam się gdy widzę starszą osobę z zakupami, ze zmęczonym wzrokiem siedzącą w autobusie. Uśmiecham się lekko, gdy ktoś odczytuje sms i...też się uśmiecha. Cieszę się, gdy mijam kogoś na ulicy i słyszę, że śpiewa sobie coś pod nosem (też mi się to zdarza). Lubię widok kolorowych liści na słońcu. Lubię zamykać oczy i tylko słuchać i przenosić się w różnorakie miejsca. Lubię śmiech dzieci, które latem skaczą po miejskich fontannach i piszczą w niebogłosy, bo mimo że woda zimna, to i tak w nią skoczą. Dużo rzeczy lubię. Żałuję, że nie potrafię rysować tak, jak Lila. Tworzyłabym swoje obrazy.
Źródło: www.mydesy.com |
Tworzę je w wyobraźni. I nie chodzi mi o to, by ciągle bujać w obłokach. Niee...trzeba nam żyć tu i teraz, w takiej rzeczywistości, jaką mamy. Ale marzenia są piękne. Zamyślenie jest piękne. Piękne jest wzruszenie. Może nie potrzeba nam wyobraźni i kredek, żeby dodać kolorów do naszego życia? Może nie trzeba wiele, aby przybliżyć się do kogoś, kto jest daleko? Może nie trzeba dużo, by w wazonie pojawił się żywy kwiat, dający tyle uśmiechu? Wszystko zależy od nas. Ode mnie. Od Ciebie. Po części to Ty tworzysz swoje otoczenie i świat, w którym żyjesz. Oczywiście, nie wszystko da się zmienić. Nie wszystko da się przywrócić - tutaj jest już pole dla naszych wspomnień, tęsknot, starych fotografii. Ale może warto zatrzymać się i pomyśleć co teraz mogę zrobić, jakiej sprawie teraz mogę dodać barw, jakie relacje teraz mogę ożywić.
Bo tak myślę sobie, że czasami
trzeba się zamyślić i wzruszyć,
żeby coś zrozumieć.
Źródło: www.mydesy.com |
Źródło: www.motaen.com |
O sile kobiety wiadomo nie od dzisiaj. O tym ile potrafi znieść. A szczególnie wtedy, gdy kocha. Kobieta kojarzy mi się zawsze z czymś kruchym, delikatnym, z czymś bardzo subtelnym. Myśląc o kobiecości mam przed sobą krajobraz lawendowego pola, skąpanego w promieniach słońca i delikatnej mgle, zroszonego poranną rosą. Albo delikatne płatki kwiatów, które wręcz proszą, aby je pogłaskać, zachwycić się. Mocno trzymam się przekonania, że kobieta swą delikatnością i subtelnością może zmieniać świat. Nie siłą i przemocą, ale delikatnością. Kobiecością...
...Kobiecością.
Agnieszka. Kobiecość. Piękno. |
Właśnie tak kojarzy mi się kobiecość. Z cichością, przy której chciałoby się stąpać delikatnie na palcach. Z oczarowaniem, które uczy słuchać. Z czymś niewysłowionym, co po prostu jest. Ale jest też druga strona kobiecości: silna, wojownicza. Nie agresywna, pełna przemocy, ale po prostu silna.
~~ ~~ ~~ ~~ ~~
Jest coś takiego w kobiecie co sprawia, że jest bardzo dzielna, waleczna, jednym słowem - silna. Czasami sama nie potrafię tego zrozumieć. Szczególnie wtedy, kiedy wyraźnie sobie z czymś nie radzę. Zastanawiam się wtedy, czy kobieta nie jest czasami za-silna? Albo może sama chce taka być? W minionym tygodniu trochę chorowałam. I mój organizm, zmęczony dodatkowo ciągłą bieganiną, odmówił posłuszeństwa, jakby wyrażając swój sprzeciw wszystkim obowiązkom. Mąż prosił, żebym została w domu. Ale ja - kobieta za-silna mimo wszystko postanowiłam pojechać do pracy. Wróciłam prawie tak szybko, jak wyszłam z domu. Nie wytrzymałam zbyt długo i w jeszcze gorszym stanie przekroczyłam próg domu. A tam wyrozumiały mąż czekał z witaminami, miodem, cytryną, herbatą...czekał z miłością. Zatroskany. Pomyślałam sobie wtedy po co mi to było, co chciałam udowodnić. I komu - innym? mężowi? sobie? Że dam radę bo nie jest ze mną tak źle? Że szkoda mi rezygnować z pracy? Że nie będę bezczynnie siedzieć w domu? Że jestem silna? Za-silna?
Kto znajdzie dzielną kobietę? Jej wartość przewyższa perły.
Siła i dostojność są jej okryciem, z uśmiechem spogląda w przyszłość.
Prz 31, 10-25
Kobieta jest silna w swojej kobiecości. Jest silna w swojej istocie. Potrafi przygarnąć do serca niemalże cały świat. Urodzi dzielnie dziecko i będzie chronić je całą sobą. Stanie murem za tymi, których kocha. Zrobi zakupy, a w kuchni jednocześnie potrafi robić to, to i to...i jeszcze tamto. Kobieta potrafi zmienić świat swoją siłą. Siłą pełną delikatności, taktu, miłości. Siłą jestestwa. I to jest piękna siła. Ale nie dokładajmy sobie tej niepotrzebnej za-siły. Pozwólmy, by ktoś się o nas troszczył. Kobiecość rozkwita przy męskości, a męskość przy kobiecości. Czasami chcę być krucha, by schronić się w ramionach mojego mężczyzny. I to jest dobre. Nie chcę być więcej za-silna.
Zatroskany Mąż |
Za to często jestem zatroskana (wciąż mi mówią: Marto, Marto...troszczysz się i niepokoisz o wiele). ->Kasia Marcinkowska<- pisze w Kalendarzu Kobiety takie oto mądre i prawdziwe słowa:
"Zamartwianie się - jakże dobrze znane wielu z nas, jakże kobiece, matczyne, siostrzane! Toczenie wewnętrznych dialogów, a nawet kłótni, poszukiwanie najlepszych rozwiązań, a czasem jedynie ich rozważanie bez decyzji i ciągłe trwanie w obawach, w sytuacjach możliwych, scenariuszach najczarniejszych, w trosce o wszystko. W próbie uratowania świata i to całego."
Kochane Panie! Czy Wy też czasami chcecie uratować świat i to cały, tak jak ja? Drodzy Panowie! Czy dostrzegacie, jak wasze kobiety czasami kombinują i myślą i znów kombinują co by tu zrobić? Często słyszę, że za bardzo się zamartwiam, za dużo myślę, analizuję... i w efekcie chciałabym każdego uratować i każdemu dać coś z siebie i najchętniej się rozdwoić albo i roztysięczyć, żeby być wszędzie i pomóc wszędzie. Od dziś postanawiam: mniej się zamartwiać! (Ci co mnie znają pomyślą sobie teraz: "jasne, już to widzę"). Mniej się zamartwiać, bardziej ufać. Bogu, ludziom, którzy mnie kochają ale i samej sobie. A przede wszystkim mojemu sercu.
Sercu, które jest zakochane.
A wiecie, że serce zakochane sprawia, że kobieta jest najbardziej silna (nie mylić z za-silna) i zatroskana? Miłość jest siłą napędową dla każdego człowieka. Dla kobiety jest dodatkowo pobudką do rozkwitania i wzrastania w swojej kobiecości. Kobieta prawdziwie kochana rozkwita i promienieje. Kobieta jeśli kocha, to automatycznie ochrania i walczy o to, co dla niej ważne i niech ktoś spróbuje zrobić krzywdę jej bliskim osobom, a przemienia się w lwicę broniącą swojego terytorium. Kobieta jeśli kocha, chce troszczyć się o to, co ważne. Troszczy się i niejednokrotnie zamartwia, bo po kobiecemu chce po prostu dobrze.
Wiele odsłon ma ta nasza kobiecość. Ważne, żeby wszystko wyważyć, żeby wszystko ze sobą harmonijnie grało.
Jestem kobietą silną.
Często za-silną, a wtedy potrzebuję się skruszyć.
Jestem zatroskana. I to bardzo. I to często.
Jestem zakochana. To tłumaczy wiele.
Pewna osoba czasem powie:
Ona jest tylko Martą i aż Martą.
Jestem kobietą.
A "żadna kobieta nie jest tylko kobietą. (Edyta Stein)"
Ostatnio mam dużo refleksji na temat życia. Nie dziwne, skoro w ostatnim czasie wciąż docierały do mnie informacje o czyjejś poważnej chorobie, o kolejnym wypadku samochodowym, albo o tym, że ktoś wreszcie o swoje życie zaczął walczyć. Co jest z tym naszym życiem...?
Kocham Cię życie, poznawać Cię pragnę
choć barwy ściemniasz, wierzę w światełko, które rozprasza mrok
wierzę w niezmienność nadziei
w światełko na mierzei, co drogę wskaże we mgle, nie zdradzi mnie, nie opuści mnie
a ja się rzucam z nadzieją nową na budzący się dzień
chcę spotkać w tym dniu człowieka, co czuje jak ja
chcę powierzyć mu swój niepokój
chcę w jego wzroku ujrzeć światełko
uparcie i skrycie...kocham Cię, życie
E. Geppert
Nigdy nie wgłębiałam się w tekst tej piosenki. Dopiero teraz tak naprawdę przeczytałam na spokojnie te słowa. Dlaczego akurat te? Dlaczego akurat ta piosenka? Bo mówi o życiu, o tęsknocie, która jest w sercu człowieka...czyli o wszystkim, o czym pragnę dzisiaj napisać. A te słowa będą nas dzisiaj prowadzić.
Była sobie pewna młoda dziewczynka. Rozmawiałyśmy czasem o życiu, a przede wszystkim o tym, jak odnaleźć sens i siłę. Jej sytuacja była bardzo trudna. A ona sama, nie mając wsparcia, nie potrafiła udźwignąć tego, co trudne. Denerwowałam się na nią często. Dla mnie życie jest czymś bardzo cennym, i "jak na złość" (a tak naprawdę było to błogosławieństwem) spotykałam na swojej drodze osoby, które miały ogromny problem, aby swoje życie przyjąć, zaakceptować, pokochać. Często mówiły o tym, że już nie widzą sensu, że mają ochotę z tym wszystkim skończyć... A ja? Tyle na ile umiałam - starałam się pomóc. Ale w duchu niejednokrotnie bardzo się denerwowałam. Tak było też w przypadku tej osoby. Przez dłuższy czas nie miałyśmy później kontaktu. Musiała uporać się z tym, co jej powiedziałam, z tym, co spotyka ją w życiu. Kilka dni temu znów poprosiła mnie o rozmowę.
Byłam przekonana, że znów usłyszę o braku jej woli do życia, o niechęci, o słabości. Byłam przekonana, że znów będzie nerwowo. A tymczasem co usłyszałam? Że zaczęła walczyć, że po ostatniej rozmowie dużo się zmieniło, że poszła do psychologa, że zaczyna układać relacje z ludźmi, że pamięta o tym wszystkim, co trudne, ale że czuje się silniejsza, że zbliża się do Boga. Usłyszałam silny i radosny głos! I wciąż mówiła: "Dziękuję, dziękuję, dziękuję: że mogę na Ciebie liczyć, że mnie wysłuchałaś, że znalazłaś chwilę czasu. Nie miałam się z kim podzielić tym, co się działo przez ostatnie miesiące, a bardzo chciałam. Dziękuję."
Dlaczego Wam o tym wszystkim piszę? Bo uświadomiłam sobie co jest najczęstszym problemem tego, że człowiek nie widzi sensu w swoim życiu. To brak drugiego człowieka. Kogoś kto pobędzie, wysłucha, porozmawia.
Źródło: www.citypictures.org |
Nie opuści mnie. Czasami wystarczy nam świadomość, że ktoś jest obok. Że wysłucha jak trzeba będzie. Że nie odwróci się z impetem na pięcie. Owe światełko na mierzei to dla mnie człowiek. Człowiek, który nie musi wiele robić, tylko słuchać. W rozmowie, o której Wam mówiłam, po usłyszeniu kolejnego 'dziękuję' powiedziałam: Ale przecież ja nic nie zrobiłam, tylko słucham. I właśnie tego trzeba było - wysłuchania. I świadomości, że mogę przyjść, zadzwonić i ktoś będzie miał dla mnie czas.
Źródło: http://www.wallpaperhi.com/ |
Chcę powierzyć mu swój niepokój, w jego wzroku ujrzeć światełko...co drogę wskaże we mgle, nie zdradzi mnie, nie opuści mnie. Potrzebujemy drugiego człowieka, aby pomógł nam odkrywać wartość życia. Abyśmy mogli otworzyć przed nim serce, podzielić się trudnościami, radościami. A gdy się zgubimy potrzebujemy odnaleźć w drugim człowieku światełko, dzięki któremu będzie nam łatwiej o swoje życie zawalczyć. Potrzebujemy przyjaciela, męża/żony, brata/siostry, mamy/taty... człowieka, który będzie.
Naszło mnie na refleksje, ale widzę, jak często nie doceniamy tego, co mamy. Nie doceniamy życia, które jest nam podarowane. Jestem logopedą, a logopeda ma do czynienia z przeróżnymi dziećmi. Także z tymi bardzo chorymi, o zaburzonym funkcjonowaniu. Widzę trudności tych ludzi, ich rodzin. Ale niejednokrotnie widzę szczęśliwe dzieci i szczęśliwych, silnych rodziców, którzy przyjęli dar życia taki, jaki został im dany i starają się wykorzystać je w pełni i cieszyć się sobą na ile to możliwe. Widzę jednak ile rodzin nie ma dla siebie czasu, bo żyje tylko pracą, jednocześnie słysząc, że matka dwójki dzieci, która poświęciła im wszystko, co miała, jest niemalże nieuleczalnie chora.
Mijają się wartości, świat pędzi i nie ma czasu się zatrzymać, a nasze życie to ciągła bieganina.
Może czas się zatrzymać? Czas pomyśleć i przewartościować swoje życie?
Podziękować komuś, kto jest przy nas i chce nas wysłuchać?
Czas, aby być dla kogoś oparciem?
Zostawiam Cię z tą refleksją...o życiu, o człowieku, o tym co ważne i co warto walczyć.