WARSZAWSKA PRZYGODA

23:26:00



Sentymentalny czas ostatnio mi towarzyszy. Czas decyzji. Trudnych, tych dorosłych, od których przyszłość zależy. I tak ostatnio wspominam tę moją warszawską przygodę i - jakby to było wczoraj - pamiętam wszystko dokładnie i te wspomnieniowe obrazy kotłują się w mojej głowie. Jesteście ciekawi mojej warszawskiej przygody? Lubię o niej myśleć.

Wsiadłyśmy z mamą w nocny autobus, żeby rano być w Warszawie i złożyć dokumenty na studia. Rekrutacja trwała. 5 rano, Dworzec Zachodni, w Warszawie zaczyna się życie. Pamiętam dokładnie to rześkie powietrze, jeszcze chłodne po nocy, która w dal odsunęła zapach samochodowych spalin. Słońce pięknie wschodziło nad budynkami. Z dala widziałyśmy Pałac Kultury. I tak zaczął się nasz długi, pierwszy warszawski spacer. Wzdłuż Alei Jerozolimskich przeszłyśmy do samego Centrum. Po drodze wstąpiłyśmy do maleńkiej piekarni po drożdżówki i jogurty. "Może będziesz mieszkała niedaleko i przed zajęciami kupowała tu świeże bułki?" - powiedziała mama. "Może", chłonęłam to miasto, tę perspektywę, która przede mną stała. Czas leciał, powoli wracałyśmy w stronę Szczęśliwic, gubiąc się przy okazji w okolicach Placu Narutowicza. Dziś myślę: "Jak można było się tam zgubić?" Wtedy było inaczej. Dokumenty złożone, nie obeszło się bez przygód, ale udało się. Popołudniowy pociąg, żegnamy Warszawę na jakiś czas.


Wracam w połowie wakacji. Upalny dzień. Szukamy z dziewczynami mieszkania. Upatrzone jedno, wstępnie jesteśmy umówione. Inne nieaktualne. Mamy tylko jeden dzień. Panie Boże - pomóż! Popołudnie na ul. Pawińskiego zakończone sukcesem, mamy gdzie mieszkać. A i z tym faktem moja świadomość przyszłości w Warszawie tylko się wzmacniała. W tym poszukiwawczym zamieszaniu zgubiłam swój ukochany, zielono - różowy sweter. Dobrze, że zaopatrzyłam się w koc na nocną podróż do domu. Wracałam jeszcze dwa razy przed rozpoczęciem roku akademickiego, a potem pod koniec września, zawitałam o świcie do Warszawy z wielką torbą na kółkach. Zaczęło się...


Pamiętam moje szybkie spacery na uczelnię. Spacery - bo odległość na tyle niewielka, że mogłam pokonać ją pieszo. Szybkie - bo zazwyczaj wstawałam stanowczo za późno. Pędziłam przez Pawińskiego, mijając targowisko na Banacha. Kupowałam szybko drożdżówkę i dalej w kierunku Szczęśliwickiej. Popołudniowo - wieczorne powroty pokonywałam już spokojniejszym spacerkiem. Chyba, że pogoda nie dopisywała albo zmęczenie zwalało z nóg, wtedy wsiadałam w 172, które zawoziło mnie pod sam dom. Pamiętam pierwsze podróże po Warszawie, tramwajem 9 do Centrum, i tym samym tramwajem w stronę Okęcia. Jechałyśmy, pierwszoroczne studentki, na hospitacje do Schroniska dla Nieletnich, właśnie na warszawskim Okęciu. Mróz szczypał potwornie, a samoloty lądowały nad naszymi głowami. Potem powrót, wizyta na targu przy Bakalarskiej. Pociągowe podróże na lektoraty, jeszcze w Rembertowie. Męczące były te dojazdy, zapełnione SKMki, opóźnione KMki, ale lubiłam przejazdy przez Wisłę. Szczególnie powroty. Pięknie było widać zarys kamieniczek Starego Miasta. A tuż za nimi szklane wieżowce w Centrum. Czasem oblane słońcem, a często skąpane w deszczu i mgle. 


Pojechałyśmy jesienią do Łazienek. Pięknie było. Tyle kolorów, barw, ciepła. Miałam ubrane rajstopy w kolorze ciemnożółtym i brązowe półbutki. Pamiętam to. Pamiętam też urodziny mojej koleżanki - skrzypaczki. Od zawsze zazdrościłam muzykom tych akademików przy samym Placu Zamkowym. Potańczyliśmy, była późna, zimna jesień. Wracałam nocną linią, zagubiona w okolicach Tamki. Stracha miałam, że hej! Ale wróciłam bezpiecznie. Więcej już nie podróżowałam samotnie nocą, to niezbyt odpowiedzalne. Pod koniec roku akademickiego pożegnałam Ochotę. Nowe życie na Mokotowie, choć bliżej mi już było w okolice Wilanowa. Zaczęły się poranne dojazdy z Capri, Sobieskiego do Metra Politechnika - miałam wrażenie, że każdego ranka to najbardziej zaludnione miejsce w Warszawie. Tam przesiadka w autobus i wreszcie wysiadka pod uczelnią. Zazwyczaj byłam spóźniona - korki, korki, korki i oczywiście moje późne wychodzenie z domu. Pamiętam kładkę nad ulicą, z której tak pięknie widać było zarys Pałacu Kultury i warszawskich wieżowców. Zawsze zachodziło nad nimi słońce. Piękne. Marzyłam, żeby mieć takie zdjęcie na tym tle. I jakoś nigdy go nie zrobiłam... kolejny rok zleciał i następne drzwi się otworzyły.


Włochy. Trafiło nam się mieszkanie na ostatnią chwilę. W piątek musiałam opuścić poprzednie lokum. W poniedziałek zaczynaliśmy zajęcia. W czwartek wieczorem zaklepałam mieszkanie. Cud. Znowu się udało. Stacja obok osiedla. Kebab w przydrożnej budce okazał się fantastyczny. Dwa parki obok domu, stawy, zieleń, przepięknie. Bajecznie wręcz. Wracamy z moją Pati z uczelni i przegadujemy w kuchni jeszcze kolejne dwie godziny. Tradycja. Uczymy się, oglądamy filmy, jeździmy na rowerach, zamawiamy pizzę największą na świecie. Tyle śmiechu, radości. Jeździłyśmy na hospitacje. Do pracy. Ja na Mokotów i Starą Ochotę, Pati aż na Natolin. Wiecznie w rozjazdach, korkach, zmęczone. Poranne podróże do Radia. Mariensztat w niedzielę, niemalże o świcie jak dla mnie. Ale to nie koniec. Po pracy ona na chór. Ja na SoliDeo'we projekty. Audytorium na UW, Laboratorium Miłości, Wierność jest sexy!, działo się, działo. To był nieziemsko intensywny czas. Wspaniały! Wracałyśmy późno. I ja i Pati. Dzięki niej przynajmniej przestałam się spóźniać na zajęcia, ona zawsze wstawała na czas. Wystarczyło, że raz wyjechała, a zaspałam na poranny wykład. Tak to było, budziła mnie jej poranna wędrówka do łazienki. To był znak, że pora ostatecznie otworzyć oczy. Czas nauki, robienia pomocy logopedycznych. Czasem nasze pokoje były istną pracownią plastyczno - techniczną. Potrzeba matką wynalazków, zbierałyśmy wszystko, co możliwe - od zapałkowych pudełeczek po herbaciane pojemniki, takie byłyśmy kreatywne. A ile radości w oczach dzieci! Czas nauki i czas pisania pracy licencjackiej. Pamiętam ten dzień, szykowanie się od rana, w stresie, upał za oknem. Ale jedziemy. Najpierw do Hali Kopińskiej po kwiaty. Miały być z Mirowskiej, ale ta pierwsza zdecydowanie lepsza logistycznie. Udało się, obronione, szczęśliwe. Wakacje. Wskoczył nam do pokoju olbrzymi konik polny, byłyśmy przerażone. A chwilę potem rozpoczęła się budowa kolejnego osiedlowego bloku, koniec z prywatnością. Z okien tylko obserwowałyśmy wznoszący się mur. I robotników. Przydały się zamówione przez mamę fioletowe zasłony w oknach. W międzyczasie do Warszawy przeprowadził się mój Patryk. Mieszkał na Fasolowej, 15 minut spacerem ode mnie. Ale nam się trafiło! To były piękne dwa lata. Potem był mój ślub. 


Na Bemowie znaleźliśmy przytulne mieszkanko. Na rogu Wrocławskiej i Powstańców Śląskich. Słońce zachodziło i świeciło nam mocno w okna. Zasłaniałam je drewnianymi żaluzjami. Sadziłam kwiatki na balkonie i walczyłam z gołębiami. Kupowałam kwiaty na stoiskach pod blokiem i świeże owoce na pobliskim targowisku. Nadal wstawałam na poranne zajęcia, 167 jechało spod mojego bloku aż na Szczęśliwice. Ja to mam jednak szczęście do tej warszawskiej komunikacji. W międzyczasie kolejny rok praktyk. Jeździłyśmy na Dzielną, najpierw przez Metro Ratusz Arsenał, spacerkiem aż do przedszkola. Zaraz potem do pracy, wszystko w pośpiechu. Deszcz, śnieg, mróz, upał - trzeba było. Pamiętam, jak na gwałt szukałyśmy punktu ksero w okolicy Freta. Znalazłyśmy, na ostatnią chwilę. Potem byłyśmy już lepiej przygotowane do zajęć. Kolejna praca do napisania. Rzutem na taśmę, na ostatnią chwilę, udało się. Oddane, zatwierdzone, będziemy się bronić. Ja już z Laurą pod sercem. Po raz kolejny obronione, szczęśliwe....Szczęśliwice stały się już rzadko odwiedzaną częścią Warszawy, pożegnałyśmy uczelnię. 


Spacery po Łazienkach Królewskich. Chłodne, letnie wieczory w Parku Fontann. Saska Kępa znana jak własna kieszeń - bo ulubiony logopedyczny podopieczny tam zamieszkiwał. To nic, że stawałam w korkach na Moście Poniatowskiego. To nic. Choć wtedy denerwowałam się ciągłym opóźnieniem. Tyle miejsc się przewinęło, tyle ulic, dzielnic, praktyk, szkół, przedszkoli, poradni. Tyle pracy, obowiązków. Spacerów i rekreacji. Tyle lat, a wszystko tak dokładne w mojej pamięci, że sama się temu dziwię. Lubię wspominać. Lubię pamiętać. Bardzo!


You Might Also Like

8 komentarze

  1. Przeczytałam i się wzruszyłam, nie tak do łez ale sentymentalnie, bo niedługo sama podobnie będę wspominać. Jestem w połowie drogi (o studiach mowa) :) na dniach wyprowadzka z Nysy, bo ostatnie egzaminy, wkrótce też obrona. Czas prędko leci i fajnie tak powspominać... choćby po to by sobie uświadomić własne szczęście (do którego niewiele potrzeba) i poczuć wdzięczność.
    Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. To prawda, czasami dopiero wspomnienia lub spojrzenie na to, co nam przyniósł czas pokazuje, że szczęścia otrzymaliśmy tak wiele!
      A wdzięczność sprawa, że na sercu robi się tak tkliwo, dobrze, pięknie :)
      Ściskam cieplutko!!

      Usuń
  2. Urokliwa jest ta nasza stolica... Zapisuję na listę miejsc do odwiedzenia w wakacje!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też studiowałam na tej uczelni, ale o wiele wcześniej. Gdy Ty zaczynałaś, ja już dawno skończyłam swoje studenckie życie. Dawno tam nie byłam, pewnie wiele się zmieniło, ale lubię wspominać ten intensywny okres w moim życiu.

    Warszawa taka piękna. Czas pokazać dzieciom Starówkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, APS górą :) Lubiłam tę uczelnię, mimo ciągłego bałaganu w organizacyjnych sprawach. Ta kwestia się chyba nigdy tam nie zmieni. Ale to piękny, fajny czas.

      Miłego zwiedzania, jak już się wybierzecie :)

      Usuń
  4. Może nasze córki będà tam kiedyś studiować, kto wie. Mimo wszystko to cały czas wciàż sfeminizowana uczelnia.

    OdpowiedzUsuń

Popular Posts

Like us on Facebook

Flickr Images

Instagram

Subscribe