Szybko, szybko, szybciej! ... Zwalniam.

17:00:00


Obiad już zrobiony. Na fotelu leży sterta prasowania i czeka na swoją kolej. Już niedługo, już za chwilę.
Okna zamknięte - ochrona przed upałem i warszawskim hałasem. W głośnikach słyszę tylko spokojną melodię i... odpoczywam. Tak, nadszedł czas odpoczynku.

Gdy byłam w podstawówce śpiewaliśmy w szkolnym zespole taką piosenkę:

Kolejna chwila właśnie mija
w szalonym pędzie świat
niczyja wina to, niczyja
taki czas

Szybko, szybko, szybciej!
za minutę start

Szybko, szybko, szybciej!

Szybko, szybko, szybciej! Trzy słowa, które streszczają praktycznie każdy dzień życia w Warszawie. Pamiętam, jak byłam na pierwszym roku studiów. Patrzyłam na to miasto, na ludzi, którzy ciągle biegną, na korki, zatłoczone ulice, trąbiących kierowców, którzy ciągle się spieszą. Stałam i obiecałam sobie, że nie wpadnę w ten wir. Póki nie pracowałam nawet udawało mi się trzymać tej zasady. Jeździłam do Łazienek Królewskich, chodziłam na spacery, szłam powoli pod prąd wszystkich biegnących ludzi. Zaczęła się praca - zaczął się brak czasu. Zrozumiałam, że jednak ciężko jest iść powoli zbyt długo, bo ludzie Cię staranują. Czasem są dni, kiedy się nie spieszę. Kiedy nie biegnę na autobus, bo już widzę, że mi ucieka. Kiedy nie wysiadam z metra najszybciej, bo schody i tak będą zapełnione przez ludzi. Czasami. Czasami zwalniam. Ale często biegnę za tłumem. Biegam, spieszę się, w ostatniej chwili wskakuję w zatłoczony autobus, po czym staję w korku i już jestem spóźniona, i znowu muszę biec, żeby nadrobić choćby kilka minut i.... tak koło się zapętla.

Warszawa jest na swój sposób piękna. Naprawdę. Naprawdę potrafi być piękna...

Źródło: https://www.facebook.com/WarszawaNieznana/ - Philigraphy
...gdy powoli nastaje wieczorne wytchnienie. Kiedy ludzie wychodzą na miejsko-parkowe spacery, kiedy letnie słońce nie jest tak uciążliwe, ale otula przyjemnym ciepłem...

...i gdy budzi się do życia w pogodny dzień. Ma swój urok. Naprawdę są dni, gdy ją lubię.

Ale potrafi być też uciążliwa. Przytłaczająca. Za głośna. Za szybka. Za ogromna. Jestem młoda i wydawałoby się, że powinnam świetnie odnajdywać się w takim otoczeniu. Tymczasem po czterech latach życia tutaj jestem... zmęczona. Marzę o ustatkowaniu się, o tym, że otwieram rano balkon lub okno i za oknem mam zieleń, spokój, brak rozpędzonych samochodów... Nie należę do tych co za motto wzięli sobie "Szalej, pókiś młoda i korzystaj z życia póki czas!" Nieee, nieee... to nie ja.

Ale jest takie miejsce na ziemi...


Swego czasu bywałam tam rok w rok. Co roku, w lipcu, spędzałam tam dwa tygodnie. Pamiętam te chwile, gdy po rozpakowaniu bagaży idę na polanę, pod jabłonkę, albo nad górski strumyk. I czuję... czuję życie. Czuję wytchnienie. Daleko od zgiełku i szumu miasta. Daleko od telewizji i internetu. Od zabieganych ludzi, zakorkowanych ulic. Tam słychać jak szumi woda w potoku. Słychać jak wiatr delikatnie porusza drzewami. Słychać jak świerszcze grają na polach... Cudownie jest usiąść w cieniu drzew, patrzeć na to wszystko. Sam widok przynosi ulgę...


Tam ludzie żyją prosto. Dbają o swoje gospodarstwa, wypasają krowy i owce. Wychodzą w góry by dopilnować swoich pól. Nie ma tam wieżowców, wysokich budynków, ogromnych korporacji. Panowie nie chodzą w garniturach a Panie nie zakładają wysokich obcasów. Tam jest prosto. Jakby czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Pamiętam takiego Pana, który mieszkał po sąsiedzku tuż za bramą naszego domu. Co rano budziło mnie "Kajtuś! Kajtuś!" - Pan wołał swojego małego psiaka i podejrzewam, że już od wielu godzin był na nogach. Gdy wychodziłam z samego rana na balkon widziałam jak przebiera owoce, albo zaplata wiklinę, bawi się ze swoim psem.... Mieszka sam, wszystko robi sam, codziennie. I każdy dzień wygląda tak samo. Podejrzewam, że nie ogląda telewizji i nie wie co dzieje się w polityce. I jestem pewna, że nie ma komputera, nie mówiąc już o internecie. I pewnie nie ma mikrofalówki i nowego sprzętu, tylko jada proste potrawy. Myślicie, że czegoś mu brakuje? Nie.... jest tysiąc razy szczęśliwszy! Czasami siadałam i zza balkonowej barierki patrzyłam jak siedzi z uśmiechem na twarzy. Czasami popatrzył w górę, kiwnął głową i uśmiechnął się, albo zawołał: "Choć Kajtuś! No chodź, popatrz... Panienki już wstały i chcą się z Tobą przywitać." 



Nie byłam tam od kilku lat. A teraz... jadę na oazę. Dosłownie i w przenośni. Po czterech latach życia w Warszawie wszystko będzie tam dla mnie nowe. Tak znane, a jednak nowe. Cisza będzie nowa. Spokój będzie nowy. I ludzie będą nowi. Powietrze, cień pod jabłonką, woda w strumyku, widok z okna. Tam człowiek jest bliżej. Pan Bóg jest bliżej. Łatwiej kochać, żyć. Łatwiej jest dawać dużo z siebie i nic nie tracić, ale otrzymywać jeszcze więcej. 

Uczę się tam życia. Prostego życia. Życia pełnego miłości i małych dobrych gestów. Gdzie ludzie naprawdę są razem. Gdzie powietrze pachnie życiem. Gdzie wciąż uczę się kochać, od świtu aż po zmierzch...



Życzę Ci, byś odnalazł takie miejsce!


You Might Also Like

2 komentarze

  1. Jak dobrze Cię rozumiem! Uwielbiam Krościenko i coroczne wyjazdy tam, staramy się żeby co najmniej dwa razy w roku tam być.. to miejsce jest po prostu niesamowite. Nie wiem jakim sposobem tu trafiłam, ale zostaje. Tez jestem młodą zona, tez mam doświadczenie oazy i.. podoba mi się tu.
    Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku!! Nie wiem jak tu trafiłaś, ale jestem ogromnie szczęśliwa, że tak się stało :)
      Ja niestety w Krościenku bywam wtedy, gdy akurat uda się wyjechać na rekolekcje, kiedyś bywało to rok w rok, ostatnio troszkę rzadziej, ale może faktycznie dobrym pomysłem jest też to, żeby po prostu sobie tam pojechać. Hmm... rozważę to! Już mi się zaświecił jakiś pomysł :) (Prócz Centrum Ruchu Krościenko uwielbiam za najlepsze lody i oscypki!! :) :) :) )

      Witam Cię najserdeczniej u mnie :)

      Usuń

Popular Posts

Like us on Facebook

Flickr Images

Instagram

Subscribe